wtorek, 3 sierpnia 2010

Joe Perry - Have Gu­itar Will Tra­vel (2009)


Dużo ostat­nio dzia­ło się wokół ze­spo­łu Ae­ro­smith. Le­ko­wy odwyk wo­ka­li­sty - Ste­ve­na Tay­lo­ra, mo­to­cy­klo­wy wy­pa­dek gi­ta­rzy­sty Joe Per­ry-ego. Po­nad­to ostre star­cia we­wnątrz ze­spo­łu, które po­sta­wi­ły pod zna­kiem za­py­ta­nia dal­sze wy­stę­py grupy.

Grupy, która i tak ostat­ni­mi czasy bar­dzo się le­ni­ła. Jed­nak teraz wiemy, że pa­no­wie po­ko­na­li wszyst­kie prze­ciw­no­ści i już pla­nu­ją ko­lej­ną dużą trasą kon­cer­to­wą po Sta­nach Zjed­no­czo­nych. A z czasu sta­gna­cji grupy wy­ni­kła pewna ko­rzyść, mia­no­wi­cie so­lo­we na­gra­nie pana Per­re­go.

Po­sta­no­wi­łem chwy­cić za ten album gdyż jego so­lów­ki w ma­cie­rzy­stej for­ma­cji są pięk­ne i nie­mal wzru­sza­ją­ce. Zanim jesz­cze po­słu­cha­łem płyty wy­obra­ża­łem sobie tę mu­zy­kę jako bar­dziej ame­ry­kań­ską wer­sję Jeffa Becka. So­lid­ne tło sesji ryt­micz­nej po­łą­czo­ne z ma­low­ni­czy­mi so­lów­ka­mi. W praw­dzie takie gra­nie nie jest zbyt od­kryw­cze jed­nak sza­le­nie miło się go słu­cha. Jed­nak płyta „Have Gu­itar Will Tra­vel” jest da­le­ka od in­stru­men­tal­ne­go rocka. Więk­szość pio­se­nek na pią­tej so­lo­wej pły­cie gi­ta­rzy­sty brzmi jak późne Ae­ro­smith z Per­rym na wo­ka­lu. Pio­sen­ki osa­dzo­ne w ame­ry­kań­skiej blu­eso­wej tra­dy­cji, bo­ga­te w przy­jem­ne so­lów­ki i stric­te rock 'n' rol­lo­we za­gryw­ki. Dużo tu mło­dzień­czej ener­gii. W miarę pro­ste utwo­ry, krót­kie zwrot­ki i zbyt czę­sto po­wta­rza­ne re­fre­ny pcha­ją ta mu­zy­kę w stro­nę pop- rocka spod znaku Col­lec­ti­ve Soul. Jed­nak nie do­pi­sał bym tego do listy wad wy­daw­nic­twa. Dzię­ki temu krą­żek jest łatwy w od­bio­rze. Płyta utrzy­ma­na w ra­czej szyb­kim, rów­nym tem­pie po cza­sie za­czy­na tro­chę nu­dzić. Dla nie wpra­wio­nych słu­cha­czy utwo­ry mogą brzmieć bar­dzo do sie­bie po­dob­nie gdyż opar­te są na jed­nym pro­stym sche­ma­cie.

Płytę po­le­cam fanom wcze­śniej­szych do­ko­nań so­lo­wych ar­ty­sty jak i lu­bią­cym po­bu­jać się przy na­gra­niach jego ma­cie­rzy­stej for­ma­cji. To prze­bo­jo­wy ame­ry­kań­ski rock 'n' roll o nieco po­po­wym ko­lo­ry­cie. Jed­nak po wy­łą­cze­niu od­bior­ni­ka w gło­wach po­zo­sta­nie nam pust­ka, a po­wrót do tego ma­te­ria­łu bę­dzie bar­dzo wąt­pli­wy.