niedziela, 22 lutego 2009

Vavamuffin (Stodoła) - 20.02.2009

Tym razem muszę zacząć pisać trochę inaczej niż zwykle. Naszło mnie kilka refleksji więc na początek je wam przekaże. Po pierwsze primo: widownia. Jeżeli chodzi o strukturę audytorium Vavamuffin to zmiana nastąpiła, i to kolosalna. Dawniej ich głównym odbiorcą byli zacni studenci, i wszystko było ładnie pięknie. Ale dzisiaj, niestety, sytuacja wygląda mniej różowo. Oczywiście ważne że ludzie ich słuchają, ale wrzeszczące 14-latki z papierosami w dłoniach, wymalowane tak ze matki ich nie poznają to już chyba lekka przesada. Idąc dalej tym tropem, na dzisiejszym występie doznałem dwóch wstrząsów. Pierwszym był facet ubrany w piękny sweterek w paski( przy wejściu napisano „nie wpuszczamy w strojach sportowych”) i wykonywał ruch jak na, nie przymierzając, wiejskiej potańcówce. Drugi wstrząs objawił się w dwóch nieletnich dziewczętach które bez koszulek w samych stanikach, a nie miały się czym chwalić, paradowały na barkach swoich kolegów krzycząc jak oszalałe. Ale nie możemy tak pesymistycznie podchodzić do całości, oczywiście byli też wierni fani którzy ą już z zespołem od lat oraz prawdziwi entuzjaści reggae, choć trudno tu tak naprawdę o takich pisać. Vavamuffin gra specyficzny rodzaj muzyki który możemy bardziej podpisać pod Dancehall ,Dub czy reggaemuffin niż pod rdzenne reggae. Dla prawdziwych rastamanów ich muzyka jest zbyt agresywna, bo przecież reggae to chillout. Wracając, to coś w tym jest że gdy zespół staje się modny wtedy zaczyna go słuchać grono ludzi którzy za wszelką cenę starają się być modni czym samym fajni. Po drugie, secundo, może i to nie jest reggae ale ma moc, i jak byśmy tej muzyki nie nazwali to niesie przesłanie i miłość. Cała prawda muzyki tej warszawskiej formacji kryje się w tekstach, co bardzo często sami artyści podkreślają w wywiadach.

To by było na tyle przemyśleń. A co działo się na koncercie? Z jednej strony nic nadzwyczajnego z drugiej zaś miała miejsce pewna magia. Na suporcie wytopiła hiszpańska grupa Alamedadosoulna która była cichym wygranym tego wieczoru. Choć było ich dużo to nie dosyć ze się zgrywali muzycznie to mieli świetny kontakt z publicznością. Krzyki, śpiewy, oklaski podołali nawet temu by cała sala ukucnęła na ich prośbę. Bo ich występie wszyscy byli bardzo pozytywnie naładowani, podziękowaniom nie było końca. Po chwili czekania, zapętlone intro wejściowe z płyty „ Inadibusu” i zaczęli. Reakcja „młodzieży „ pod sceną była natychmiastowa. Naładowani energią jeszcze po poprzednim koncercie zaczęli skakać i przepychać się. Później atmosfera trochę opadła i zrobiło się spokojniej. Muzycy wybrali repertuar rozważnie, piosenki z drugiej płyty przeplatały się z tymi bardziej znanymi z płyty pierwszej. Z nowej płyty zagrali niestety tylko dwa kawałki, co było dosyć dziwne bo są w trakcie kończenia najnowszego trzeciego krążka. Ale jak wiemy nowe kawałki nie chodzą na koncertach najlepiej. Lepiej zagrać to co stare, ograne, znane i tak doczekaliśmy się : Hooligans Rootz, Jah jest prezydentem, Babilon da badnit czy Vava to. Wszystko było na swoim miejscu, aż w połowie koncertu nagle wszyscy, oprócz perkusisty i miksera wyszli ze sceny, po chwili wszedł muzyk panujący nad klawiszami i elektronicznymi dźwiękami i zaczęli sobie grać. Ludzie nie bardzo wiedzieli co mają myśleć, ale skoro muzyka leci można się pokiwać, więc tak publika kiwała się jakieś pięć może sześć minut, po czym skład wrócił. W pełnej chwale gdyż w rękach nieśli koszulki zespołu które następnie rzucili w publiczność. Niedroga rzecz, a miły prezent i cieszy. Podczas koncertu miała miejsce jedna spontaniczna i śmieszna sytuacja. Pablopavo poprosił perkusisty o przygrywkę do kolejnej piosenki, ten posłusznie zagrał po czym nawijacz zatrzymał piosenkę i powiedział coś w stylu:” Nasz perkusista ma to do siebie że zawsze zagra przygrywkę, tyle że nie zawsze tą właściwą”, po czym sale zalała fala śmiechu. Również sam bębniarz Jahcob był ucieszony całej sytuacji i wreszcie zagrał odpowiedni fragment. Zabawa toczyła się dalej, w nazwijmy to drugiej części występu dominowały już piosenki drugiej płyty zespołu, ale gdy rozgrzej się publiczność do odpowiedniego stopnia później podoba im się już wszystko.

Koncert skończył się po dwóch godzinach głośnego, rytmicznego grania, tak samo jak się rozpoczął, wspomnianym intrem ponownie zapętlonym. Kolejka po kurtki, uśmiechy na twarzach, pobudzone rozmowy, ogólna atmosfera szczęścia. Właśnie to jest w muzyce piękne, daje upojenie i radość. Wieczór oczywiście należy zaliczyć do udanych. Dobry koncert, miły suport, o którym jak sadze jeszcze w Polsce usłyszymy, i prośba o jeszcze. Prośba o więcej dubowego grania, nową płytę, kolejne energetyczne występny i o więcej miłości.

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

piątek, 20 lutego 2009

COMA - Warszawa(Stodoła) - 19.02.2009

Byłem już na wielu koncertach, zarówno tych mniej jak i tych bardziej udanych. Ale to co widziałem dzisiaj przerosło moje oczekiwania. Wnioski z tego wieczora wyniosłem dwa. Pierwszy: Zespół ten pomimo pewnej komercjalizacji do jakiej musiało dojść nadal świetnie prezentuje się na żywo. Drugi: Coma powoli staje się swojego rodzaju, dobrą marką. Byłem już na kilku koncertach tej grupy i to co widziałem dzisiejszego wieczoru przerasta wszystkie dotychczasowe występy. Coma jako zespół muzyczny zrobiła ogromy krok zarówno od strony muzycznej, wizualnej jak i komercyjnej. Jeżeli chodzi o muzyczny aspekt to przede wszystkim wprowadzenie do muzyki elementów elektroniki, skreczowania płyt jest świetnym motywem, szczególnie ze występuje tylko fragmentarycznie. Co do strony wizualnej, tutaj postęp zdaje się być największy. Swietne wizualizacje, występ który z prostego gitarowego grania stał się pewnym widowiskiem, oraz elementy aktorski Piotra Roguckiego. Wiemy że Piotrek spełnia się również jako aktor, ale dopiero teraz urozmaicił swoją grą występy grupy. Mówiąc o postępie komercyjnym, mam oczywiście na myśli to co stało się z ich najnowszą, trzecią płytą „Hipertrofią” która jak dotąd uzyskała w naszym kraju status podwójnej platynowej płyty, co nieczęsto się zdarza. Poza tym grupa zyskała całe rzesze nowych fanów gdyż płyta ma szersze spektrum muzyczne niż dwie poprzednie. Ludzie którzy wcześniej mogli nie słyszeć o tej Łódzkiej grupie teraz są nią zafascynowani. Dla nich ich sukces wyrósł z nikąd, ale my , którzy śledzimy ich karierą od początku wiemy że to tylko i wyłącznie ciężka praca, setki koncertów i świetny kontakt z publicznością przyniosły tak wielki sukces.

Tyle tytułem wstępu, wracamy do występu samego w sobie. Koncert odbył się w klubie studenckim „Stodoła”, był pierwszym z dwóch zaplanowanych a drugim chronologicznie w Warszawie (dodano występ dzień wcześniej, 18.02.09 z powodu dużego zainteresowania). Do klubu wpuszczano już od godziny 19.00 natomiast suport, w tej roli Qube i Black River , zaczęli grać o 20.00. O ile pierwszy zespół wiele nie zawojował, drugi już z skutecznie rozgrzał, spragnioną gwiazdy wieczoru, publiczność. Wokalista entuzjastycznie machał dredami i biegał po scenie wyśpiewując swoje teksty. Po występie drugiego suportu, czas na złożenie perkusji i na scenę powoli wpasowała się Coma. Gdy już zespół wszedł i zadomowił się na scenie wokalista w dźwiękach intra podszedł do stołu stojącego na scenie na którym były dwa duże Garki i wkroił tam kolejno warzywa a później włożył kurczaka. Później zaczęło się muzykowanie. Wokalista powitał nas w Hipertroficznej podróży i zespół pokazał na co go stać. I choć zaczęli z godzinnym opóźnieniem( o 22.00 a nie jak przewidywano o 21.00) to nikt za bardzo się tym nie przejmował. Jeżeli chodzi o repertuar to trochę osobiście mnie zaskoczył, gdyż grupa odegrała obydwa krążki swojego nowego albumu, od początku do końca. Po drodze odkrywając swoje nowe talenty. Na przykład basista Rafał Matuszak pierwszy raz na koncercie pokazał nam się od strony wokalnej wyśpiewując iż „ Chciałbym homo się stać seksualny”, gitarzysta Marcin Kobza skreczowa płyty w niektórych numerach a Piotrek, oprócz kulinariów, aktorstwa pokazał jak pięknie potrafi tańczyć wykonując kocie ruchy podczas utworu „Emigracja”. I tak zabawa trwała, w , w najlepsze, między czasie wokalista do drugiego stojącego garnka wrzucił kluski i wrócił do śpiewania .Spokojne kawałki przeplatane wulkanicznymi wybuchami energii. Gdy odegrali już wszystkie utworu z „Hipertrofii” a końcowe outro tliło się z głośników , chłopaki zwinęli się ze sceny a wokalista wraz z pomagającym mu panem najprawdopodobniej z obsługi technicznej, przestawili na środek stół, przynieśli miseczki, szklanki, łyżki oraz krzesła. Coma zasiadła do wieczerzy. Piotrek poczynił honory i nalał wszystkim zupę po czym doszedł do wniosku że dzisiaj rosół wyszedł wyjątkowo dobrze. Nastąpiła część mówiona, czyli tak zwany teatr jednego praktycznie aktora bo raz odezwał się tylko basista Rafał Matuszak ale nic to nie wniosło. Lider zespołu ogłosił że kryzysu już nie ma, że atmosfera do jedzenia jest świetna, wniósł toast poczym nałożył sobie na łyżkę zupy i powiedział: „To wy się bawcie”. Pomieszali chwile w talerzach po czym Rogucki ogłosił że teraz zagrają siedem bisów co niezmiernie ucieszyło publiczność, najbardziej to stara która wiedziała na co może liczyć. Kolejna porcja dobrego ciężkiego grania popłynęła z głośników prostu do uszu i serc fanów, a i muzycy wydawali się bardziej ożywieni grając stary materiał.

Podsumowując, muszę napisać iż koncert zdecydowanie zaliczam do udanych. Coma jako zespół bardzo dojrzała od czasu kiedy grali setki darmowych koncertów wszędzie gdzie się dało. Teraz ich koncert to naprawdę coś, nie jakieś tam hałasy, tylko prawdziwe show. Teraz, pozostaje jedynie mieć nadzieje że zespół nie spocznie na laurach i z tak samą wielką pasją zabierze się za kolejny album. Sympatie fanów już sobie zaskarbili na wsze czasy, tego mogą być pewni.


darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków